Między współczuciem a zdystansowaniem - praktyki po drugim roku kierunku lekarskiego.

 Mogę oficjalnie zacząć wakacje!

 Funny.pl - Zgredek zdał wszystkei egzaminy

Na szczęście mogę odciąć się od drugiego, dość ciężkiego roku i zacząć stresować się kolejnym. Ale to dopiero za nieco ponad dwa tygodnie :P

W związku z tym wzięłam się za dokończenie postu o praktykach. O moich wrażeniach z poprzedniego roku możecie poczytać tutaj: klik!

 ***

Po drugim roku medycyny mamy obowiązek odbyć praktyki, które obejmują:

 -pomoc doraźną, czyli SOR (30h),

- poradnię lekarza rodzinnego (90h).

W obu przypadkach narzucono nam sześciogodzinny dzień pracy, czyli na SORze mieliśmy spędzić tydzień, a w przychodni - 3 tygodnie, nie licząc weekendów. Ponadto jeden dyżur na SORze miał odbyć się w godzinach popołudniowych/nocnych (15:00-21:00).

grey bicycle on road near black vehicle at nighttime

Szpitalny Oddział Ratunkowy

W karcie praktyk uwzględniono takie umiejętności, jak:

-zapoznanie się z organizacją i strukturą oddziału (co gdzie jest, przyjmowanie/przekazywanie/wypisywanie pacjentów)

-zapoznanie się ze sprzętem medycznym

-asystowanie przy badaniu, resuscytacji, zabiegach i transporcie chorych

Praktykę na tym oddziale chciałam odbyć w tym samym szpitalu, co rok temu, niestety nie doczekałam się odpowiedzi na podanie. Nauczona doświadczeniem z zeszłego roku, kiedy to nie spieszyło mi się szczególnie z załatwianiem formalności i koniec końców wszystkie papiery dostarczane były dosłownie minutę przed końcem pracy poszczególnych jednostek, którym musiałam zawracać głowę (w tym miejscu jeszcze raz serdecznie dziękuję mojej siostrze, bez której pomocy nie udałoby mi się zorganizować tamtych praktyk), maila do szpitala wysłałam dość wcześnie. Po miesiącu ciszy zadzwoniłam i dowiedziałam się, że niestety z praktyk nici, bo akurat na SOR i Psychiatrię nie przyjmują osób spoza tamtejszego Uniwersytetu. Oczywiście byłoby to dość przykre i to nie jest żadna oficjalna informacja, i nie ma o tym fakcie słowa na na stronie z informacjami odnośnie praktyk, więc na nuż mi się poszczęści... ale miła pani z Sekcji Rekrutacji uczciwie dała mi do zrozumienia, że tak nie będzie. No cóż, może za rok? W Krakowie było tak fajnie...

Wobec tego skorzystałam z możliwości odbycia praktyk organizowanych przez uczelnię, w Lublinie.

Jak się okazało, na konkretny tydzień zapisanych było 10 osób. Oficjalnie 10, koniec końców było nas 12 albo 13.

Czujecie? Tuzin studenciaków na oddziale. To nie zapowiadało się dobrze. Pani doktor, która miała wziąć nas pod swoje skrzydła nie ukrywała, że jej zdaniem to zdecydowanie za dużo osób, a poza tym - i tak nikt nie będzie miał dla nas zbyt dużo czasu. Dostaliśmy polecenie, aby polować na niewinnych stażystów, albo kręcić się w okolicach triażu. 

W ten sposób poznaliśmy kilka istotnych miejsc na oddziale:

Triaż, triage - obszar segregacji pacjentów, gdzie wykonywane były podstawowe badania, takie jak EKG, pomiar ciśnienia, temperatury i saturacji. Pacjenci opowiadali, co właściwie ich sprowadza i na tej podstawie byli kierowani gdzieś dalej. Jak to "dalej" wyglądało, niestety nie odkryłam.

"R-ka", sala resuscytacyjno-zabiegowa - jeżeli coś się działo, to właśnie tutaj. Sale były dwie, połączone ze sobą i z pokojem lekarskim, dalej ciągnął się wąski korytarzyk do sali obserwacyjnej. Ilość sprzętu medycznego i leków dostępnych na wyciągnięcie ręki robiła wrażenie. W tym miejscu... jakby to ładnie określić? Doprowadzano pacjentów do ładu, np. zszywano rany (podobno, nie miałam okazji zobaczyć) i "umiarawiano" migocące serduszka.

Sala obserwacyjna - zwykle wypełniona po brzegi zniecierpliwionymi i pełnymi niepokoju pacjentami. Tutaj pobierano np. krew do badań i zbierano wywiad.

Gabinet konsultacyjny -w tym miejscu lekarze specjaliści z innych oddziałów głowili się nad rozwiązaniem problemów pacjenta. Laryngolog, którego miałam okazję podejrzeć przez uchylone drzwi, nie tylko się zastanawiał - walczył, by zajrzeć do gardła wyjątkowo dzielnie walczącej pacjentce (wcale jej się nie dziwię).

Dzień upływał zwykle na snuciu się pomiędzy pokojem lekarskim, triażem i czasem R-ką. To, czy mogliśmy cokolwiek robić, zależało akurat od tego, kto pełnił dyżur: jednego dnia absolutnie nie wolno nam było dotykać niczego na triażu, a w ogóle to kto nam pozwolił tam wejść?; następnego dnia miła pani ratowniczka/pielęgniarka(?) pomagała części naszej grupki podpinać EKG (zakładając raczej słusznie, że nie pogorszymy tym stanu pacjenta). Pewnego razu wysłano nas, abyśmy zebrali (oczywiście grupowo) wywiad, zobaczyliśmy tomograf i patrzyliśmy jak zaczarowani na personel ratujący osobę przegniecioną maszyną rolniczą, innego dnia najciekawszym wydarzeniem było zgubienie pacjentki, która prosiła o wodę.

people performing first aid medical care to an injured man

A propos... zadziwiający był spokój, z jakim te wszystkie medyczne czynności były wykonywane. Wydawałoby się, że zajmowanie się ciężko poszkodowanymi osobami wzbudza niemałe emocje, a tymczasem - jedna osoba podaje leki, dwie inne dyskutują nad monitorem na tylko im znane tematy, kolejna przemyka z kawą, rzucając tylko przelotne spojrzenie na zakrwawione szmaty w koszu z czerwonym workiem.

Jednak naszym głównym zajęciem była obserwacja i nieprzeszkadzanie.

A że niektórym studentom nie zależało szczególnie na wścibianiu nosa w każde drzwi, za którymi coś się działo... nikt się tym nie przejmował. Gdybyśmy zdecydowali się cały dyżur siedzieć na korytarzu, podejrzewam że nie stanowiłoby to żadnego problemu. 

Trzeba jednak przyznać, że Pani doktor, która miała się nami opiekować, stanęła na wysokości zadania. Kiedy już pojawiła się w okolicy i miała chwilę (a trzeba przyznać, że złapanie jej, aby załatwić cokolwiek, nie należało do prostych zadań), organizowała nam mini wykłady o sprzęcie medycznym, opowiadała o postępowaniu w przeróżnych nagłych przypadkach, wspominała jak szpital radził sobie z covidem... Podobał mi się także fakt, że nie traktowała nas jak dzieci i wypowiadała się konkretnie, nie przebierając w słowach, a czasem wręcz rzucając mięsem. Choć pewnie nie każdemu odpowiadałaby aż taka bezpośredniość. 

person sitting while using laptop computer and green stethoscope near

POZ

W ramach praktyk w przychodni mieliśmy:

*poznać strukturę i funkcjonowanie poradni (wypisy, skierowania, recepty itp.) oraz zasady współpracy z przychodniami specjalistycznymi,

* asystować i pomagać w badaniu, "czynnościach lekarsko-pielęgniarskich" i wykonywać zabiegi pielęgniarskie. 

A to, co tak naprawdę się robiło, zależało jak to zwykle bywa od tego, na kogo się trafiło.

Miałam okazję część praktyk spędzić w poradni dla dorosłych. Tak naprawdę moja rola ograniczała się do kilku mało wymagających czynności, od osłuchiwania i mierzenia ciśnienia (to opcja najbardziej angażująca, spędziłam kilka dni w gabinecie doktora, który pozwalał mi pomierzyć pacjentów) do siedzenia na zadku i czytania ulotek roznoszonych przez przedstawicieli firm farmaceutycznych (najgorsza opcja, z tego gabinetu uciekłam po jednym dniu). 

Większość czasu spędziłam jednak w poradni dziecięcej, choć prawdę mówić, za młodymi osobnikami swojego gatunku nie przepadam. Tutaj jednak miałam pole do popisu, biegając za doktor i klikając w komputer podczas każdej wizyty. Okazało się, że system nie jest jakiś szczególnie skomplikowany. Dodawałam opisy wizyt, wystawiałam recepty i skierowania - w sumie spoko. Czasem też zaglądałam do małych dziecięcych gardziołek i pomagałam w zabawianiu/trzymaniu dzieci do szczepień. Wiem jedno - pediatrą to ja nie będę...

blue and white plastic bottle

Co jednak wykraczało poza moją wizję leczenia, to mnogość spraw i problemów innych niż zdrowotne, z jakimi przychodzą pacjenci... i z którymi trzeba się zmierzyć tak, żeby temu pacjentowi pomóc, jednocześnie lecząc, i przy okazji nie obciążać swojej własnej głowy.


-Panie doktorze, jakam ja słaba, mąż mi umarł...

-Proszę chwilę nie mówić, koleżanka mierzy ciśnienie.


-Kolejne szczepienie dopiero, jak skończy 13 lat.

-Pani doktor, ja już nie mogę z...


I tak codziennie. Przeraża mnie to trochę. Ale o work-life balance pomartwię się za kilka lat.




Komentarze

  1. Ola szalejesz z postami jak nie ty! :O Oczywiście cieszę się z tego powodu, za chwil znów studia i nasz mały świat umrze, chociaż szczerze przestańmy sobie zasłaniać oczy studiami, szkołą, pracą, wakacjami. Blogosfera żyje albo nie i to po prostu zależy od naszej prywaty. Tak czy siak, moje serce się raduje, że tyle tutaj Ciebie. Przechodząc już do treści postu, podziwiam Cię za obranie takiego kierunku, tej drogi zawodowej. Sama kilka razy gdzieś w zakamarkach głowy pielęgnowałam małe marzenie o pozostaniu lekarzem bądź pielęgniarką, a wszystko rosło, gdy oglądałam medyczne seriale. Jednak z biegiem czasu uświadomiłam sobie, że tak aktywna praca z człowiekiem nie jest dla mnie. Trzymam kciuki za Twoje marzenia i obyś dotrwała do końca! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za te niesamowicie miłe słowa! Od razu robi się cieplej w serduszku <3

      Usuń

Prześlij komentarz