
Ostatni post był... jeszcze w styczniu. Nadrabiam więc zaległości.
Luty rozpoczęłam, jak pół Polski, grypą. Tak nieszczęśliwie się złożyło, że na dwa dni przed maratonem codziennych egzaminów. Przeczołgałam się jednak i mogę dumnie wstawić tradycyjnego mema:
Kilka wolnych dni po egzaminach rozeszło się na odpoczynek i wycieczki...
![]() |
Krakowski Rynek. |
![]() |
Śpiący siostrzeniec. |
![]() |
Kamieniołom Liban w Krakowie. |
... a potem zaczęłam praktyki z intensywnej terapii i jestem już w połowie. Teoretycznie powinnam być na OIT-cie, ale większość czasu spędzam na bloku operacyjnym i JEST SUPER! Co prawda nigdy, przenigdy nie będę zabiegowcem, ale lubię świadomość, że umiem zrobić różne rzeczy, a przydzielony mi lekarz pozwala na asystowanie. Nie są to jakieś niesamowicie skomplikowane procedury, no ale ile razy zakładaliście rurkę ustno-gardłową? Ja kilka razy na manekinie, ale wiadomo, że kawał sztywnego plastiku a miękki człowiek to co innego. Worek ambu? Też trzeba umieć go ścisnąć odpowiednio, a liczenie w stresie co ile sekund to zrobić też wymaga skupienia.
***
Jednocześnie mam sporo czasu na dodatkowe aktywności, a to oznacza między innymi konie.
Ostatnio poprosiłam moją instruktorkę o pokazanie mi, jak się lonżuje. Nigdy nie miałam lonży w ręce, chyba że akurat odnosiłam zagubiony sprzęt do siodlarni... Ciężko było mi skoordynować ruchy rąk, dreptanie i kontrolowanie gdzie jesteśmy, ale pierwszy raz obył się bez ofiar - jej!
Jako nastoletnia koniareczka nie miałam możliowści przesiadywania w stajni i uczestniczenia w zwykłych codziennych czynnościach, jak choćby trawkowanie, ba - sprowadzanie sobie konia z pastwiska. Na myjce byłam może raz, kowala nie widziałam na oczy, a jakiekolwiek zabiegi pielęgnacyjne podglądałam tylko przelotem, odprowadzając szkółkowego konika do boksu. Raz, że miałam do stajni dość daleko (ok. 20 km), a dwa, że byle rekreant nie mógł tak sobie po prostu *być* na terenie stajni. Jedynie na obozach bywało lepiej.
Jestem przeszczęśliwa, że jako stara buła zaczęłam mieć takie możliwości 💗
***
Mini-konie staram się aktualnie nieco uporządkować, przerzedzić stado i nadać mu ostateczny kształt. Sądząc po delikatnej pajęczynie, którą właśnie wypatrzyłam między nóżkami jednego z modeli, idzie mi to dość opornie, ale to normalne - mam przecież ciekawsze sprawy.
Z rzeczy typowo modelarskich: ruszyłam nieco zaczęte baaardzo dawno temu siodło w skali 1:9. Zostały mi puśliska, no i oczywiście czaprak i ogłowie do kompletu.
Cortes rozpoczął swoją przemianę w srokacza. Zdecydowałam się na technikę etching, bo klasyczne malowanie zostawiam za sobą (z kilkoma wyjątkami, ale nie uprzedzajmy faktów 😏).
Długo chodził za mną jakiś model w maści karo-srokatej tobiano, jednej z
moich ulubionych. Sęk w tym, że takich modeli OF jak na lekarstwo (a takich, które faktycznie mi się podobają - jeszcze mniej), a ja
po kilku tygodniach posiadania super-fancy-liveshowquality-customów
wiem, że to nie dla mnie, bo mam duszę na ramieniu biorąc je do robienia
akcesoriów. Etching na fabrycznie karym modelu powinien być więc idealnym rozwiązaniem.
Uszyłam też sobie (tak, sobie do dekoracji) rudego kasztanka z jednym rybim okiem i dużą odmianą.
I ten rudzielec to chyba mój hobby-horsowy łabędzi śpiew. Nie mam kompletnie miejsca na więcej, niż dwa pluszaczki (a mam jeszcze siwego), a szafę zagracają mi wielkie pluszowe końskie łby, którym jakoś nie bardzo umiem znaleźć nowy dom, a jak już, to grubo poniżej "kosztów produkcji". No i aktualnie swój wolny czas wolę spędzać inaczej. Możliwe, że doszyję na siłę koniska z resztek materiałów, ale zobaczymy.
***
Tyle na dzisiaj.
Miłego dnia!
Komentarze
Prześlij komentarz