Po drugiej stronie igły - praktyki pielęgniarskie po pierwszym roku lekarskiego.

Praktyki stanowiły codzienny i praktycznie jedyny temat rozmów (obok sesji i planów na wakacje) przez zakończeniem roku akademickiego. Zasadniczo studenci dzielili się na trzy grupy:

black and white skeleton wall art

 

1) "Nie mogę doczekać się okazji do kłucia, nauki i podglądania medycznego światka od środka!"

2) "Obojętne mi to, jak trzeba zaliczyć, to trzeba"

3) "Po co mi to? Przecież zastrzyki to robota dla pielęgniarek, a nie lekarzy!"

Zaliczałam się do tej pierwszej grupy i opowiem Wam, jak było.


A może warto się odważyć (i iść gdzieś, gdzie twoja stopa nigdy wcześniej nie postała)?


Tak więc trzeba było zorganizować sobie praktyki. Część osób zdecydowała się na szpitale uniwersyteckie w mieście studenckim, a część odbywała praktyki w swoich/sąsiednich miejscowościach. Koniecznie trzeba było zapisać się na praktyki na oddziale szpitalnym, ale nie mogła to być psychiatria (smutne, ale prawdziwe) ani SOR (to jeszcze smutniejsze, ale jeśli dotrwamy do końca 2. roku, będziemy mieć okazję tam zawitać).


Krążyły różne opinie. Jedni mówili, że w wielkomiejskim zakładzie leczniczym człowiek nauczy się dużo więcej, niż w o połowę mniejszym lokalnym szpitaliku; inni z kolei twierdzili, że personel w bardziej kameralnym szpitalu zajmie się studentem lepiej, niż wiecznie zabiegany zespół z nowoczesnej kliniki.


Ja zdecydowałam się złożyć podanie do sporego szpitala w zupełnie innym miejscu (w sensie, ani tam nie mieszkam, ani nie studiuję), mając nadzieję na okazję do "obeznania się" z nowszym sprzętem medycznym, codziennym życiem naprawdę dynamicznego oddziału, no i z masą przypadków ciekawszych, niż w mojej mieścinie. Po cichu liczyłam też na to, że będę mogła chociaż przez szybkę zobaczyć prawdziwą operację na żywym człowieku.


A co, jeśli...?

Oczywiście targały mną liczne obawy (co w sumie nie jest dziwne, zważywszy że zestresować może mnie nawet wyjście do sklepu).


Po pierwsze - jak trafić we właściwe miejsce? Jak znaleźć ten konkretny oddział? - wystarczy po prostu dzień wcześniej pokręcić się po szpitalu, trzy razy przemierzając trasę od wejścia do ostatnich niezabezpieczonych elektronicznym zamkiem drzwi.


A co, jeżeli nikt z personelu nie będzie skłonny do pokazywania mi procedur medycznych? - nikt mnie nie przepędził. I choć część osób ignorowała moją obecność, większość pielęgniarek i pielęgniarzy pozwalała mi wykonywać zabiegi i zdaje się, że byli nawet zadowoleni z nie do końca rozgarniętego, ale pełnego zapału pomocnika.


A nawet jeżeli pielęgniarze i pielęgniarki nie będą mieli nic przeciwko, czy pacjenci zgodzą się na zostanie królikami doświadczalnymi? - tak, raczej się zgodzą, potakując, że przecież trzeba się na kimś nauczyć. Szczerze podziwiam...


Wkraczając na wyższy poziom obaw, sama praca z ludźmi była dla mnie czymś kompletnie obcym - w szczególności praca przekraczająca granice komfortu obu stron - byłam zbyt skupiona na procedurze, żeby myśleć, że wbijam się w brzuch pani X albo pana Y. Po prostu umieszczałam igłę w fałdzie skóry i podawałam lek.


Ale nade wszystko zastanawiałam się, ile cudzego cierpienia będę w stanie znieść...


Pozwolę sobie przytoczyć moje zapiski z pierwszego dnia.

Co prawda zwierzęta dają znać, że je boli, np. koty wrzeszczą jak opętane przy pobieraniu krwi, no i wiem że je boli, ale robi się wtedy mocny chwyt i "cicici, nic się nie dzieje" oraz wydaje się dziwne odgłosy dla odwrócenia uwagi. A człowiek całkowicie przytomny, skarżący się że boli go okrutnie noga, to jednak co innego. Do ludzkiego pacjenta nie pocmokam, nie poczochram po futrzastej łepetynie, nie przytrzymam mocniej żeby się nie wyrwał. Nie zrobię nic poza ewentualnym zagadywaniem, ze ściśniętym sercem obserwując drążącą dłoń, bezbronnie obnażone kończyny czy brzuchy z wystającymi drenami. Ludzie z reguły nie wyrywają rąk, a sami je podają, mimo że wiedzą, że ukłucie boli (szczególnie jeśli procedurę wykonuje student). Pieseł przy zastrzyku jest przytrzymywany, szczególnie za gryzący koniec, i przez futro robi zastrzyk się na czuja. Człowiek jeszcze się tym potencjalnie gryzącym końcem uśmiecha i wspomina, że wnuczek lekarz też zastrzyki o tu podawał, albo nawet z gracją wyciągnie rękę (tą zdrową) zapraszając jakby do tańca, a tak naprawdę, to do przerwania ciągłości skóry. Chociaż jednego z pacjentów trzeba było zapiąć te sławne (czy może sławetne) skórzane pasy, żeby nie wyciągnął sobie całej kolekcji kabelków z ciała.


To było najgorsze. Nie podejrzewałam się o taką ilość ludzkich uczuć.


Szczególnie zapadła mi w pamięć jedna sytuacja - sytuacja z kategorii "ręka, noga, mózg na ścianie". Na łóżku i podłodze rosła kałuża krwi. A ja starając się w czymkolwiek pomóc powstrzymywałam łzy. A przecież nie można powiedzieć, że znałam osobę, dookoła której kłębiła się chmura pielęgniarek i lekarzy. Ot, od kilku dni podawałam tej osobie leki i zamieniałam słowo. Cały (wolny) weekend nie mogłam wyrzucić tego z głowy, a pierwsze kroki poniedziałkowego poranka skierowałam do sali chorego, żeby sprawdzić, czy żyje. Jestem prawie pewna, że westchnienie ulgi było słyszalne w przynajmniej dwóch sąsiednich salach.


A wiecie, co jeszcze było smutne? Dokarmianie. Dokarmiałam już niezliczoną ilość szczeniąt, kociąt i moje biologiczne świnie, gdy miały fazę na łamanie sobie ząbków (niedobory). Ale podawanie ludziom jedzenia prosto do ust to inna sprawa. Ciężko się patrzy zarówno na całkowicie świadome osoby, które najzwyczajniej w świecie nie miały sił na utrzymanie łyżki, jak i na przebywających w swoim świecie ludzi, którzy przecież byli kiedyś całkowicie samodzielni.



No więc, co się naprawdę robi na takich praktykach?


Według jednej z pielęgniarek, można chować się po kątach i udawać, że jest się ścianą, i uciekać jak najszybciej. Można? Można.


Według karty praktyk powinno się ogarniać oddział od strony administracyjno-porządkowej (struktura, przyjęcia, wypisy, przenoszenia, zaopatrzenie w leki, sprzęt i żywność...) oraz obsługę chorych (w tym żywienie, "drobne zabiegi" - cokolwiek to znaczy, wydawanie leków, czynności sanitarno-higieniczne). Jedynie zastrzyki podskórne, domięśniowe i "pomoc w przygotowaniu narzędzi i strzykawek" były wyszczególnione jako jako coś, co student wykonuje, a nie tylko "zna"! No, może jeszcze "asystowanie przy badaniu"...


Czyli, jakby się uparł, to można zaliczyć praktyki patrząc na lekarza przy badaniu, podając strzykawkę z szuflady i podając po zastrzyku s.c. i i.m.?


"No chyba nie po to jechałam taki kawał, aby siedzieć na zadzie i niczym kameleon wtapiać się w tło." - pomyślałam jeszcze pierwszego dnia i konsekwentnie nie odstępowałam ani na krok każdego, kto sprawiał wrażenie, że zaraz zrobi coś medycznego. Cokolwiek. Nawet gdy słyszałam lekko zdziwione "ale ja idę tylko podłączyć kroplówkę" radośnie rzucałam "idę z tobą!" i patrzyłam na podłączanie kroplówki, a najczęściej dostawałam tę kroplówkę do podłączenia. Nie zaszkodzi podłączyć sobie jeszcze setki kroplówek, tak dla wprawy, prawda?


Trzymałam nie tylko z pielęgniarkami, ale także z lekarką, panią pielęgniarką opatrunkową, sanitariuszką, rehabilitantką i dietetyczką, więc dostąpiłam zaszczytu wykonywania różnych całkiem przyjemnych i mniej przyjemnych, ale nadal fascynujących czynności, niewyróżnionych w karcie praktyk. I bardzo się cieszę, bo mam świadomość, że w razie czego umiem założyć wenflon, pobrać krew czy opatrzyć ranę.



Deszcz pada, i ja padam ...

Chociaż bieganie po oddziale było zaskakująco satysfakcjonujące i mniej stresujące, niż się spodziewałam, już po kilku dniach adrenalina nowości zaczęła opadać i pojawiło się zmęczenie. Tak, poniekąd polubiłam raźne maszerowanie do szpitala o poranku, ale gdy słoneczne poranki ustąpiły miejsca tym zimnym i deszczowym, było nieco mniej magicznie. I chociaż nie przestawałam myśleć o pacjentach, to wcale nie miałam śpiewu na ustach, zrywając się do nich przed szóstą rano.


Aby uniknąć takiego padania - na koniec zostawiam garść rad, które powiedziałabym samej sobie przed rozpoczęciem praktyk. Chętnie wrócę do nich (mam nadzieję!) za rok, a może przydadzą się jakiejś zbłąkanej studenckiej duszy, która wygooglowała "praktyki po pierwszym roku lekarskiego" nie wiedząc, czego się spodziewać.


So, before you go...


1. Kanapki to podstawa

Nie, nie przeżyjesz 8 godzin zapieprzu na kromce bułki. Bierz sobie kanapki i inne przekąski. A szczególnie kanapki z masłem orzechowym i bananem - to złoto. I pamiętaj o piciu.


2. Kucyk/warkocz to zły pomysł.

Że trzeba mieć włosy związane, to nie trzeba tłumaczyć. Jednak upięte, a nadal zwisające półmetrowe włosy sprawdzają się do czasu, gdy trzeba będzie się pochylić, zawisnąć, szczególnie przy brudnej robocie i zajętych rękach. Albo przy przylepianiu plastra.


3. Dwie pary scrubsów to za mało.

Nie, nie będziesz miała ochoty na zakładanie tego samego przepoconego, niekoniecznie czystego scrubsu następnego dnia. Weź więcej kompletów i używaj pralki.


4. Masz być wyspana!

To, że nie uruchomisz myślenia i odepniesz kroplówkę, aby zmierzyć ciśnienie, zamiast po prostu rozpiąć rękaw, to nic. Jeśli roztargnienie czy niewyspanie nadejdzie przy czymś "poważniejszym", szczególnie czymś z igłami czy lekami, może być różnie.

 

5. Pamiętaj o kremowaniu rąk.

Co prawda tak podrażnione dłonie to wspaniały materiał na doktorat z dermatologii, ale każda dezynfekcja będzie straszna. Lateks też jest straszny. Unikaj go.

 

6. Spokojnie, dogadasz się.

Zawsze poza polskim, angielskim i szczątkowym niemieckim pozostaje język migowy. Albo tłumacz google na telefonie. A w sumie, co to komu przeszkadza, że obie strony mówią w różnych językach, skoro w końcu jakoś dojdą do porozumienia?


7. Nie bój się próbować wszystkiego.

W końcu po to jesteś, żeby się tam uczyć. Zaszczyt zakładania wenflonu nie przysługuje tylko magistrom pielęgniarstwa. A pacjent naprawdę przeżyje. Nawet jeżeli bladnie na twój widok do końca praktyk :P


girl in blue jacket holding red and silver ring



Komentarze

  1. PS. Przepraszam za dziwną czcionkę i małe odstępy, nie umiem tego naprawić. Wychodzi na to, że nie można pisać postów "na brudno" w programie Libre Office...

    OdpowiedzUsuń
  2. mimo iż szansa, że po moim rozszerzeniu w liceum znajdę się na medycynie lub będe miała coś z tym wspólnego, jest bardzo nikła post strasznie mnie wciągnął. Fajnie jest czasem przeczytać coś zupełnie innego.
    Co do samego tematu, naprawdę podziwiam!! I powiem szczerze, że czasami też się zastanawiałam czy praktykanci nie boją się zrobić krzywy pacjentowi…x)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i cieszę się, że temat Cię zainteresował! Nie wiem jak inni, ale ja się bałam - nie tyle że zrobię krzywdę, bo jeśli miałam choć cień wątpliwości jak coś zrobić, to pytałam, ale obawiałam się że przez mój brak wyczucia sprawię komuś ból.

      Usuń
  3. Pierwsze pytanie brzmi, co to scrubs?
    A teraz wrażenia. Przede wszystkim podziwiam Cię za to, że podjęłaś się pracy z ludźmi i to w szpitalu. Wielki szacun i po prostu kłaniam się. Nie wyobrażam sobie medycznej pracy z człowiekiem, jest to dla mnie czarna magia pod każdym względem. Potrafię zająć się zwierzakami, oczyścić ranę, zdjąć szwy i itp. Nie przerażają mnie wnętrzności ani krew, ale ludzie to zupełnie inna para kaloszy.
    Bardzo się cieszę, że studia które wybrałaś, Cię satysfakcjonują i naprawdę się wczuwasz, chcesz to robić. Pozostaje mi jedynie życzyć wytrwałości w tym, co robisz i wiedz, że trzymam kciuki! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo za miłe słowa! I podziwiam za umiejętność zdjęcia szwów, ja odważyłam się raz, ale wymiękłam przy kolejnej próbie. Nie mogłam sobie jakoś wyobrazić wejścia ostrzem pod supełek,który był przy samej skórze.
      A scrubs to takie medyczne ubranie, prawie nikt już nie chodzi w normalnym fartuchu.

      Usuń

Prześlij komentarz