Kolejny poziom szycia - i inne :)

 Dziś chciałabym przedstawić wyjątkowego hobby horsa. Nie jest on bynajmniej wyjątkowy ze względu na swą urodę, lecz fakt, że jest pierwszym tworem rodzaju końskiego uszytym (częściowo) na maszynie.

 

Do tej pory szyłam wszystko ręcznie. Lubię to robić - prosta, powtarzalna czynność to ukojenie dla przebodźcowanego mózgu, a dziabnięcie się w palec igłą skutecznie skupia uwagę i pomaga żyć chwilą ;)

 Jednak zwykle zszywanie długich prostych odcinków (na przykład szyi konika) nie wymagało tak dużego skupienia, i lekko wkurzało swoją powolnością. A nie można było iść na łatwiznę i robić szerszych odstępów między szwami, bo wyglądało to źle i niechlujnie. Nie mówiąc już o tym, że czasem chciałam sobie skrócić kieckę, fartuch czy inne firanki.

Myśl o maszynie kiełkowała od przeszło roku, i dopiero pojawienie się maszyn w markecie na "L" pchnęła mnie do decyzji. Skracając i tak już przydługą historię, powiem tylko, że w rodzinnej piwnicy chowały się dwie maszyny, a na strychu jeszcze jedna. Mimo usilnych prób powołania ich do życia okazało się, że wszystkie trzy nadają się co najwyżej na półkę jakiegoś fanatyka starych maszyn. Więc po konsultacjach z członkami rodziny pojechałam do marketu i wróciłam z maszyną.

Zakładałam że współczesna maszyna będzie dostosowana do tego, że z myśleniem u ludzi jest coraz gorzej i nie pomyliłam się :P Lidlowy Silvercrest jest prosty w obsłudze. Ma czytelną instrukcję i ten śmieszny kwadratowy kodzik, który po zeskanowaniu przekierowuje nas do strony z filmikami, na których niepokojąco uśmiechnięta pani demostruje jak używać urządzenia.

Pierwsze podejście do szycia po linii szło mniej więcej tak:


 

Szycie konia było pełne poprawek i burczenia pod nosem, jednak wierzę, że każdy kolejny będzie lepszy. Najbardziej nierówne fragmenty kremowego ciałka zamaskowałam naszytymi łatami 😅 dodałam jasną grzywę, cielisto-różowe cienie, błękitne oczka i tak oto powstał pierwszy cremello-srokaty konik. Oczywiście pod stopkę maszyny poszły jedynie w miarę proste fragmenty, nie miałam odwagi w ten sposób potraktować pyszczka.











 

Mam niezłą frajdę z tym ustrojstwem. Zaczęłam przerabiać spódnicę, w której nie pasowało mi kilka rzeczy, i lekko dygam się przed pierwszym "zleceniem" - zwężeniem bluzki dla Mamy. Mówię wam, jest szał.

Można sprawdzić sobie glukozę, ale szpilką boli bardziej niż nakłuwaczem :(

 

Inną rzeczą, która sprawia mi sporo radości jest powrót w siodło. No, tak jakby - póki co byłam na dwóch jazdach, a grzbietu łaskawie użyczał mi uroczy hucuł Kajtek. Pierwsza indywidualna jazda była w porządku, choć nogi bolały - w końcu nie siedziałam na koniu od niemal równych 3 lat. Kolejne spotkanie przypomniało mi bardzo szybko, czego nie znosiłam we wszystkich szkółkach - stado jeźdźców, najmłodsi stażem na lonżę, a reszta "kłusujcie, galopujcie" - bez grama uwagi i informacji zwrotnej, czy robię coś dobrze, źle i dlaczego do jasnej pogody nie udaje mi się ładnie zagalopować. Czy wpadający w zad inny koń, dosiadany przez niepotrafiącą nad nim zapanować dziewczynkę ma z tym jakiś związek? Zapewne niewielki, ale i tak wkurza... Rozglądam się za stajniami w Lublinie, w końcu tam jestem przez większość czasu. Jeśli ktoś z cichych Czytelników zna coś godnego polecenia - wzywam do odpowiedzi.



 

Jeśli chodzi o plastikowe konie... na przemian przechodzą etapy fascynacji i niełaski. Dotyczy to wszystkich aspektów, od liczebności, przez przeróbki do robienia minirzędów. Jednego dnia potrafię siąść i zrobić za jednym zamachem jakiś kantar, czy nałożyć kilka warstw farby... a przez następny tydzień modele mogłyby nie istnieć. W pewnych chwilach zbieram się, żeby wymieść konie jak zalegający kurz do gołej półki, ale te pyszczki tak patrzą. Nie jestem pewna, do czego ja własciwie dążę, więc może zakończę wywód w tym momencie xD

W każdym razie: przedstawiam nowego małego mieszkańca, ogiera hanowerskiego schleich w wersji karej - wg strony modelekoni.pl jest to:

Schleich 72096 - Koń hanowerski ogier
Nowość 2015 - WYCOFANY
Exclusive dostępny tylko w Niemczech wyprodukowany dla drogerii Muller
Produkowany w roku 2015?



 

Wydawałoby się, że to niezły kąsek jak na skromne 15zł.

Dostał skórzany kantarek z podszyciem z odcieniach brązu. Podszycie na nachrapniku i potylicy wyszło mi za szerokie, ale za to ma gładkie brzegi (nowy sposób) i ogólnie wygląda nieźle. Oczywiście kantar jest regulowany na potylicy i pod brodą... szkoda, że nie byłam w stanie wygiąć z tego drutu (wydłubanego nie wiadomo skąd) kanciastych sprzączek, bo okrągłe nie do końca mi się podobają.



 

Na koniec tematów rękodzielniczych mały koszmarek, czyli custom źrebnej klaczy arabskiej z mojo. Miała być siwa jabłkowita. Miała być ładna. Dłubałam te cholerne włoski zdecydowanie dłużej, niż byłabym skora się przyznać. A wyszła paskudnie. Jedyne co mi się w miarę podoba to ogon.











Tu z siostrą bogato obsypaną hreczką.


Wracając jeszcze na chwilę do akapitu o rozterkach kolekcjonerskich... czuję, że bodźcem do zrobienia porządku w plastikowym stadku będzie wymagająca wyższej logistyki (i przemeblowania ;)) akcja przeprowadzki świnek i Puszka. Od czasów covidowych zwierzaki zasiedziały się jakoś w moim rodzinnym domu. A każdy "rodzic" jakiegokolwiek zwierzęcia przyzna, że widywanie swoich pociech raz na tydzień, dwa albo rzadziej to nie jest szczyt marzeń. Nie mówiąc już o tym, że w mieście bliżej do lekarza specjalisty od zwierząt egzotycznych albo do sklepu zoologicznego, gdy nagle zabraknie czegokolwiek. 

Tak więc na dzisiaj w planach mam odpowiednie docięcie wielkich (100x200cm) płyt polipropylenu kanalikowego, które będą dnem klatki świnkowej. Zapewne będzie z tym trochę zabawy, ale koszt takiej płyty (26zł) jest nieporównywalny do kosztu takiej samej płyty, ale już przyciętej i wygiętej (85zł, obniżone do zawrotnych 70 na Gryzomanii).

Zaspane prosię w blasku porannego słońca - Chmurka, z domu Zoja.

Zaspane prosię w blasku porannego słońca - Krówka.

 

A Puszek... Puszek już doczekał się nowej chaty. Jest to spory pojemnik z wypalonymi dziurkami oraz, rzecz jasna pęknięciem, bo nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie zepsuła. Samo wypalanie dziurek zajęło dobre dwie godziny...


 

Potem relaksujące oczyszczanie tychże...

 


I tu pojemnik już z podłożem, sporym basenikiem, sepią (na muszlę - to takie ślimacze danonki) i jedzonkiem. Docelowo planuję jeszcze jakąś kryjówkę i posianie jadalnych roślinek, a może jakiś mech? Brakuje jeszcze czujnika wilgotności i temperatury, ale choć sama siebie kopię w kostkę, nigdy żadnej z tych rzeczy nie miałam... wymagania temperaturowe tego gatunku są zbliżone do moich, wilgotność regulowałam na czuja. Cóż. Trzeba się poprawić.

W każdym razie Puszkowi najwyraźniej się podoba. Zrobił się bardziej aktywny i biega sobie dookoła kwatery.




 ***

Się rozpisałam...

Tyle na dzisiaj.

Miłego dnia!


Komentarze

  1. Ten hobby horse jest naprawdę śliczny! I nie widać na zdjęciach, żeby było coś krzywo. Sama też kiedyś chciałam się nauczyć szyć na maszynie, bo kiedyś robiłam ręcznie ubranka na lalki i chciałam szyć derki dla koni, ale u mnie też wyszło, że maszyna średnio sprawna >.<' No a potem się chęci skończyły i zostawiłam kolekcjonerstwo w szafie. Sama mam czasem dylemat czy to wszystko sprzedać czy nadal trzymać (ale chyba zbyt wielkie pustki by mi świeciły na regałach pomimo tego, że teraz obsesyjnie wręcz kupuję książki).
    Kantarek wyszedł bardzo ładnie i schludnie. Mi na skale LB jakoś nigdy nie wychodziły i czuję, że to zbyt mała drobnica dla mnie, także podziwiam :D A jeśli chodzi o malowanko - maść siwa jabłkowita jest chyba jedną z trudniejszych do zrobienia. Widziałam jak ludzie pastelami robią te jabłka, warstewka po warstewce i naprawdę masa roboty przy tym była.
    Stajni nie znam - nie moje rejony (kursuję na trasie Poznań - okolice Warszawy), ale sama też już długo nie jeździłam :(
    Zwierzaczki bardzo fajne, ale ja sama ślimaka raczej bym nie kupiła - zbyt dziwne żyjątko jak dla mnie ;)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za obszerny komentarz i miłe słowa na temat mej radosnej twórczości :) no cóż, u mnie nawet gdyby zniknęły konie, pustki by nie było - mam taką dżunglę u siebie (I drugą w domu rodzinnym, którą chciałabym choćby w formie szczepek zabrać do Lbn) że nie ma opcji, żeby było gdzieś wolne miejsce xD
      Świniaczki pozdrawiają, Puszek przesyła przeciągłe spojrzenie - ale nie obraża się, jest przyzwyczajony nawet do tego, że ludzie się go boją :p
      Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń

Prześlij komentarz