Sierpniowy update.

 Wyobraź sobie, że siedzisz na kanapie, gryziesz cebularza (koniecznie z makiem) i czytasz wiadomości z regionu. Możesz natrafić na informacje o:

A) łosiu biegającym sobie dookoła centrum handlowego. Z nadzieją czytasz dalej, ale to jednak nie twoja dzielnica.

B) kolejnym w tym sezonie topielcu wyłowionym z pobliskiego zalewu, miejsca uciech kąpiących się tam bombelków pod czujnym okiem nie gardzących procentami rodziców. Nagle randka tam wydaje się mniej fajnym pomysłem.

C) właśnie trwa ewakuacja kilkunastu tysięcy mieszkańców (na szczęście to znów nie twoja dzielnica!), bo na budowie znaleziono niewybuchniętą bombę z czasów II wojny światowej. 




 W Lublinie dzień jak co dzień xD Muszę przyznać, że zaczynam lubić to dziwne miasto o wiejskiej mentalności i widokach. Z tego tytułu nie przeżywam szczególnie tego faktu, że zostało mi jeszcze 2 tygodnie praktyk.

Właśnie - praktyki. Po raz kolejny przekonuje się, że te studia to żart i to wybitnie mało śmieszny. Kto nie chce, ten nie chodzi - a czasem ten kto przychodzi, okazuje się za przeproszeniem kompletnym osłem. Wiecie, jest taka kategoria faktów, które ogarniają nawet dzieci: że to Ziemia krąży wokół Słońca, a nie na odwrót, że pies i kot to nie są różne rasy tego samego gatunku albo że suchemu kwiatkowi lepiej zrobi porządne podlanie aniżeli wystawienie na słońce. Okazuje się, że nie jest to takie oczywiste dla niektórych osobników i że co gorsza, tacy ludzie będą nas leczyć. Powiem to głośno, być może strzelając sobie w stopę - z medycyny w Lublinie naprawdę ciężko odpaść i najgorsze nieuki prześlizgują się dalej. Przemyślcie sobie dwa razy umówienie w ciemno wizyty u kogoś po umlubie. Oczywiście - są też normalni, zaangażowani studenci. Ale wiecie - nie wszyscy ;) A więcej o praktykach naskrobię w podsumowaniu, jak już się skończą.

W międzyczasie - między wszelkiej maści podróżami, wspomnianymi praktykami tudzież ogarnianiem życia - piekę. A to muffinki, bo 3 czarne banany łypały na mnie złowrogo, a to jagodzianki - bo kto nie lubi jagodzianek? - a to standardowe ciasto ze śliwkami, bo mam za mało czasu na jagodzianki xD a bardziej konkretne dania zlecam towarzyszącemu szefowi kuchni :)






Modele także „żyją” sobie powolutku. Właściwie przestój w postach spowodowany był niczym innym, jak brakiem konkretów do podzielenia się na blogu. Wielkokoń z poprzedniego wpisu już jedzie na zabieg… niestety zmieścił się jedynie w pudło po mopie (swoją drogą polecam ten model - model mopa, znaczy):



Jest jednak jeszcze na zdjęciach z przemeblowania końskiej komody. To dłuższa historia - początkowo modele w Wielkiej Wsi Wielkim Mieście zamieszkiwały jedną z półek regału z książkami. Jednak miały tam ciemno na tyle, że mniejszych modeli w ciemniejszych maściach prawie nie było widać z daleka, poza tym robiło się ciasno (wcale nie dlatego, że zaczęło znowu ich przybywać, nieee). Zarządziłam przeprowadzkę na komodę, musiały jednak dzielić się miejscem z kwiatkami, które lubię jeszcze bardziej niż koniki. Wyglądało to niezbyt ładnie, wszystko było upchane i kompletnie nie spełniało swojej dekoracyjnej funkcji. 



Ale, większe miasto ma swoje zalety… na przykład Ikeę :P. Zakupiłam dwie niezbyt drogie półeczki, skręciłam je i ustawiłam na komodzie, tworząc dodatkowe miejsce. Moim zdaniem wyglada to o niebo lepiej. 




Z działań twórczych - arabka z firmy mojo czeka cierpliwie na nową, siwą jabłkowitą skórkę. Czeka mnie jeszcze sporo machania pędzlem, ale nigdzie mi się nie spieszy. Podobnie rzecz ma się z pegazem, z tym że zaczynam żałować złotych akcentów.





Na arabkę, którą wzięłam ze sobą na weekendowy wyjazd (a nuż znajdzie się chwila na dopracowanie kilku jabłek) czekała już w paczkomacie koleżanka - klacz tej samej rasy z firmy safari. Wersja zdecydowanie mniej łapiąca za oko, za to tańsza i łatwiej dostępna. Docelowo także dostanie inne malowanie. Napiszę o niej więcej innym razem.












Zdradzę jeszcze, że oczekuję jeszcze jednego konia czystej krwi arabskiej… tym razem w większej skali i mocno kontuzjowanego, ale mam nadzieję że dam radę doprowadzić go (a właściwie ją) do porządku. Może ktoś już się domyśla, o co chodzi :P

Twórczość związana z akcesoriami miała swój krótki rozbłysk świeżo po nadmorskim wyjeździe, aktualnie - przeżywa kryzys. W owym czasie wykonałam ogłowie (jeszcze bez wodzy i nachrapnika) na Zoobie. Proste, ale kurczę - zrobiłam mikrosprzączki z bolcem! Te nie wyglądają szałowo, ale jak poćwiczę, to będzie lepiej. 


A do ogłowia przydałoby się siodło z czaprakiem… na razie mam czaprak. Wykonałam go ze skrawka materiału w ciemnoturkusowym kolorze, który bardzo mi się podobał, ale dopóki nie nauczyłam się choć trochę szyć, nie miałam odwagi go ruszać. Tymczasem nie dość, ze zrobiłam z niego czaprak, to jeszcze przepikowałam go ręcznie w poziome pasy. Lamówka, polarek na kłąb i powstało coś całkiem fajnego.




Ostatnio wymyślałam sobie też dioramę. Początkowy pomysł zrobienia jednego boksu z kawałkiem stajni okazał się niewypałem - wielkość nie pozwalalaby na zrobienie sensownych zdjęć, a diorama miała służyć głównie jako tło. Pomysł wyewoluował na stajnię w pudełku i zaczęłam nawet „robić” ściany… ale teraz stwierdzam ze jednak cegła w formie fototapety to nie jest szczyt moich możliwości i chyba zdecyduję się na zrobienie własnych cegieł xD. Wymiarów także nie przemyślałam (właściwie to bez głębszego zastanowienia wykorzystałam pudełko, które wpadło mi w łapki), więc prawdopodobnie cały plan weźmie w łeb, bo jak tracić czas na takie pierdoły, to porządnie i z zaangażowaniem, żeby efekty były tego warte. 




***

Tyle na dzisiaj.

Miłego dnia!

Chmurka i jej własny pomysł na korzystanie z tunelu.



Komentarze

  1. Czyżby Lublin i Poznań walczyły ze sobą o podium najbardziej nieoczywistego miasta w Polsce? A poza tym to chciałabym zobaczyć łosia, to musi być ciekawe przeżycie. Wypieki wyglądają smakowicie. Namnożyło ci się tych koni, miło się patrzy. Zazdroszczę arabki mojo i safari, może kiedyś się na którąś skuszę (chociaż safari chyba tylko z drugiej ręki?). Zestaw i diorama zapowiadają się ciekawie, kolor czapraka pasuje do moich ścian :p
    Pozderki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poznań, powiadasz? Aż muszę poczytać co tam się wydarzyło :P
      Dziękuję za miłe słowa! Co do arabek, kasztanka safari jest jeszcze w sklepach (ale nie wiem, czy jest nadal produkowana, czy to resztki magazynowe) Za to siwą wersję można tylko upolować z drugiej ręki i już osiąga zawrotne jak na LB ceny... safarki są śliczne, ale mojo moim zdaniem jest jeszcze lepsza, bardziej naturalna. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń

Prześlij komentarz