Dzisiejszy post wrzucam na luzie i z uśmiechem na mordce, ponieważ...
Aby tradycji stało się zadość, wrzucam obowiązkowego mema ze Zgredkiem - ostatnie egzaminy zdane! Jestem wolna!
***
Cóż oznacza ten dziwaczny ciąg liter na samym początku tytułu posta? To niemieckie określenie na niepokój przed podróżą. Nie przybiera on w moich przypadku jakiś wyrafinowanych form (a może po prostu ciągłe napięcie to dla mnie norma?), niemniej jednak... pisanie odstresowuje. Także piszę teraz, i mam nadzieję że wrócę w całości znad wielkiej wody i również znajdę czas na bloga.
Never mind.
Przejdźmy do głównego tematu posta.
***
W ostatnim tygodniu poświęciłam wręcz nieprzyzwoitą ilość czasu na relaksujące szycie, malowanie i tym podobne artystyczne pierdółki. Z drugiej strony umyłam wszystkie okna, więc poniekąd równoważę sobie to słodkie lenistwo 😛
***
Szycie. Krąży we mnie krew zawodowej krawcowej i kiedy odkryłam, że ta aktywność nie musi być tylko pożytecznym cerowaniem skarpetek, wpadłam totalnie. Uszyłam więc dwa kolejne hobby horse (jak to poprawnie odmienić? horsy?).
Karosza:
Oraz izabelka:
A dla najukochańszej siostrzyczki na świecie powstał kudłaty ziemniak alpaka. Twór trochę śmieszny, trochę creepy. Mam nadzieję że się spodoba ❤
(Najgorsze jest jednak to, że wygląda w moim kapeluszu o wiele lepiej ode mnie...)
Poza pluszakami, jak już wspominałam w poprzednich wpisach, ukierunkowałam kolekcję koników na congę schleichowych hanowerów. Mam sentyment do tego moldu.
Aktualnie na półce stoi *nerwowe kaszlnięcie* pięć sztuk, w szafce czai się jeden w stanie body, a jeszcze jeden czeka na mnie w innym mieście. To tyle, jeśli chodzi o ograniczanie plastiku. I moją wytrwałość w postanowieniach jako takich...
Jedziemy z nimi. Pokazuję i objaśniam.
#1 Original Finish
Nie planuję go w żaden sposób przerabiać, bo jest w świetnym stanie i cieszy moje oczka w wersji błotnisto-gniadej.
Nie było to bynajmniej zaplanowane... to najwidoczniej kwestia tego, że model przyjechał do mnie w stanie body - wyszorowany tak, że w życiu bym nie wpadła na to, że był kiedyś pomalowany, ale zdradziły go drobinki farby w rowkach między włosami w ogonie. Zapewne czarna farba zareagowała z środkiem użytym do zmywania poprzedniej warstwy i tak oto mam uroczy łapacz kurzu.
#3 Indiański kucyk
Powstawał etapami. Przez chwilę stał na półce jako zwykły gniadosz, acz nie było to firmowe malowanie (KLIK!), potem wymyśliłam sobie łatki - bo uwielbiam srokate konie. Ostatecznie jakimś dziwnym tropem myślowym, którego nie jestem w stanie teraz odtworzyć, przypomniało mi się, że kiedyś (2016-2017?) była "moda" na figurki z indiańskimi wzorkami. Dotarłam jedynie do jednego wpisu z tamtego okresu, na blogu pani Marty - KLIK!, choć pamiętam przepięknego customa na moldzie wałacha appaloosa z collecty w podobnych klimatach, którego miała kiedyś Kaja z tego bloga - KLIK!(Moja pamięć do takich w gruncie rzeczy nieistotnych spraw mnie przeraża. Mogłaby być taka dobra, jeśli chodzi o naukę na studiach!)
W każdym razie zrobiłam research na temat ów znaczków, ich znaczenia, kolorów i innych ciekawych informacji i w try miga namalowałam podobne. Całkiem podoba mi się efekt końcowy.
#4 Cremello? Szampański? Perlino? W każdym razie jakiś rozjaśniony.
Nie mam zbyt wiele do powiedzenia o tej wersji kolorystycznej - pomalowałam tę figurkę na spontanie, chciałam jakąś jasną maść, do wykonania której nie potrzebowałabym miliona warstw pasteli (werniks mi się kończy). Nie wykluczam, że pomiziam go jeszcze jakimś błyszczącym pyłkiem, no bo kto mi zabroni?#5 Tarant
Pierwszy raz w historii świata wzięłam sobie do serca radę korzystania ze "zdjęć referencyjnych" (jak to poważnie brzmi!) i trzymania się ich 1:1. Bo choć tarantowate figurki wyglądają świetnie, to tylko wtedy, gdy są malowane na podstawie żywych koni - albo malowane przez kogoś, kto ma stukrotnie większe doświadczenie niż ja. W innych wypadkach coś mi po prostu nie gra.Także dobrowolnie dałam zakuć się w okowy wymyślanych zasad i z kwaśną miną starałam się robić kropki w takich miejscach, jak na zdjęciu - choć i tak było to o kant zada potłuc, bo przy malowaniu lewej strony zorientowałam się, że na zdjęciu wcale nie ma konia z lewej strony, a jest to po prostu odbicie lustrzane fotki prawej strony.
***
Taki miałam zamysł artystyczny...
***
Uff, to by było na tyle. Dajcie znać, która wersja najbardziej przypadła Wam do gustu. A może macie pomysł na maści dla kolejnej ofiary? Aktualnie waham się nad gniado-dereszowatym i zwykłym kasztankiem.
Trzymajcie się chłodno!
Gratulacje za zdanie egzaminów!!! :D Co do odmiany hobby horse… heh, nawet nie wiem, czy to się odmienia c':.
OdpowiedzUsuńNajbardziej mi się podoba tarant i indiański (a tak przy okazji, śliczne kantarki!) :). Chętnie bym zobaczyła tego hanowera w… hm, może rzeczywiście gniado-dereszowatym?
Pozdrawiam :)
Dziękuję ślicznie! Chyba zostanę przy tym dereszu... a po drodze zmienię zdanie ze 3 razy ;) pozdrawiam!
UsuńHaha, znam to – jeden custom, 9999 pomysłów na niego c':
Usuńprzecudowne te hobby horsy, a zdjęcie z kapeluszem to hit normalnie! X).
OdpowiedzUsuńZazdroszczę tych hanowerów, uwielbiam ten mold, aż ciężko wybrać najładniejszy egzemplarz:)
Pozdrawiam!
Dziękuję ślicznie i również pozdrawiam! :D
Usuń