Co z oczu, to z serca.

No nieee, czy ja znowu zrywam z plastikowymi konikami, jak to miało miejsce prawie trzy lata temu - kiedy nasz rodzinny pies padł po kilku miesiącach po splenektomii i oddałabym wszystkie modele i własną śledzionę, żeby powrócił?

 


To jest chyba ten czas, w którym spełniają się prorocze pomruki rodziny, kiedy czternastoletnia ja malutkim, mięciutkim pędzelkiem odkurzałam schleichy. "Kiedyś z tych koni wyrośniesz" - a ja zaklinałam, że przecież nie ma takiej opcji, never ever.

Patrząc na poprzedni rok dotarło do mnie jednak, że "nigdy nie mów nigdy" to nie tylko utarty zwrot, ale bardzo dobra rada... bądź też ostrzeżenie. Zależy kiedy.

 

Zacznijmy od tego, że miałam prze-ambitne modelarskie plany na przerwę świąteczną. 

Przed powrotem do domów czekało nas jednak kolokwium, a jak wiadomo, gadanie o różnych dziwnych rzeczach nigdy nie przychodzi tak łatwo, jak w czasie nauki. Temat zboczył na hobby i oczywiście wspomniałam o przerabianiu koników. Jak to w small talkach, spotkało się to z aprobatą, że takie ładne i w ogóle. Sama uśmiechałam się na myśl, jak przyjemnie było fotografować SM-ki u babci na działce, a wcześniej je malować czy kleić siodła. 

Zachciało mi się wrócić do końsko-modelarskiej pasji, wielokrotnie przecież odkładanej przez brak czasu. W przypływie optymizmu zamówiłam farby - stare skamieniały całkowicie w nieszczelnych tubkach; zarówno nowe, jak i starsze figurki czekały grzecznie na półkach i w pudełkach, aż trafią pod nożyk modelarski (pro tip: skalpel chirurgiczny jest do bani) i pędzel.

No i przyszły świętach. Modlitwa, rodzina, przyjaciele, jedzonko i te sprawy. Niby czas dłużył się niemiłosiernie przez brak zajęcia, a jednak tydzień minął w mgnieniu oka. Z ambitnych modelarskich planów uskuteczniony został tylko kantarek na trady:





Wróciliśmy na uczelnię z przytupem, na zaliczenie i oczywiście świętowanie pozytywnych wyników tegoż zaliczenia.

Zanim jednak ten post zacznie wyglądać jak wpis w pamiętniku... co mają do tego plastikowe konie?

Ano nic, właśnie.

Nie jarają jak do tej pory. Nagle zaczęły kraść za dużo czasu. I miejsca na półkach. I kasy, no nie oszukujmy się, to hobby do najtańszych nie należy. Zaczęły wkurzać i ciągnąć do tyłu - w przeszłość, za którą z jednej strony człowiek tęskni, a która nie zawsze była czysto cukierkowa i warta regresji. Tą psychologiczną regresję mam na myśli.


Miałam zaczęty opis ogiera brumby i klaczy safari, o, patrzcie:


Bla, bla, bla. Nie dokończę za Chiny ludowe. Poza tym brumby najwidoczniej chciał popełnić samobójstwo i runął z półki. Nawet to mu nie wyszło - złamał sobie jedynie ogon (a zawsze zastanawiałam się, jak można coś ułamać gumowemu modelowi - przecież jest miękki!).

Może jednak kogoś interesują te modele, więc wrzucam w tym momencie zdjęcia. Nieprzycięte nawet, za to robione pożyczonym aparatem, a więc lepszej jakości niż zwykle.














***

 Jak to szło w pewnej piosence: już nie wiem czy to kocham, czy już to tylko robię. Skłaniam się ku tej drugiej opcji, choć może to tylko chwilowy kryzys. Ale szczerze, nie sądzę. 

To miłe drżenie serca przestało być odczuwalne w czasie malowania koników czy klejenia skórzanych paseczków, podczas gdy za oknem toczyło się "prawdziwsze" życie. 

Aktualnie po stokroć wolę konsumować pizzę (nawet z takimi niedobrymi dodatkami, jak żurawina) z moją grupą, śmieszkować ze znajomymi z rodzinnych stron, czy nawet słuchać, jak ptaki drą dzioba o świcie, niż ślączeć nad plastikiem.

 ***

Sporo plastików ostatnio (wczoraj, na nudnych zajęciach zdalnych, gwoli ścisłości) wystawiłam na sprzedaż. I nie czułam kompletnie żalu owijając je w folię bąbelkową i obklejając etykietami - prawdę mówiąc, oddalały się z mojego umysłu łagodnym kłusem w trakcie pakowania, zostawiając przestrzeń potencjalną.

Co z resztą? Nie wiem. Stoją na półkach. Może zostaną na pamiątkę po długim etapie życia, może nie. Część zaczętych customów może dokończę, a może rzucę w diabły i nigdy do tego nie wrócę, zajmując się czymś innym. A może okazjonalnie będę coś przy tych koniach robić. Zobaczymy.

***

Pisać nadal będę, nie cieszcie się :P



Komentarze

  1. Ja tam już dawno przekonałam się, że ambitne plany nie są dla mnie, dlatego takowych nie robię cx Twój wpis przeraża mnie o tyle, że to samo może niespodziewanie przyjść na mnie (i chyba nie znajdę kupca na moje poniszczone gumiaki) D: Teoretycznie powinno być mi przykro, że hobby traci kolejną osobę, ale właściwie czemu? To naprawdę rozsądna decyzja o zostawieniu za sobą tego, co już Cię nie trzyma i nie fascynuje, a po co siedzieć w hobby na siłę? Więc wbrew ,,interesom hobby" popieram i nie mam zamiaru pisać trenów na ten temat. Życzę Ci powodzenia, tylko nie wiem w czym.. ,,na nowej drodze życia bez plastiku" tak jakoś dziwnie brzmi cx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, przyda mi się to powodzenie... mam tylko nadzieję, że nie wpadnę w jakąś inną, analogiczną "pułapkę", a jeśli już, to nie będę tkwić w niej z przyzwyczajenia jak w konikach. (I zapewniam, że na zmęczone życiem gumiaki jest więcej chętnych, niż można by się było spodziewać!)
      Pozdrowionka!

      Usuń
  2. Kurczę, wiedziałam, że coś się święci, po tym, jak zobaczyłam post na grupce (nie jestem stalkerem...). Przede wszystkim cieszę się, że samego bloga nie porzucasz, tylko tyle i aż tyle! Reszta się nie liczy, ja ze swoimi plastikami zrywam średnio raz w miesiącu. No i życie za oknem, to jest właśnie to. Mało rozpowszechnione hobby według mnie potrafią bardzo zblokować życie i wprowadzić je na jeden tor, a jest ich wiele. Sama się łapię na tych ograniczeniach, głównie przez konie. Skupiam się na nich, a nie na znajomych i jak się w końcu oderwę, to widzę, co tracę.
    Życzę wytrwałości w dalszych działaniach i mam nadzieję, że do napisania niebawem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż parsknęłam śmiechem przy nawiasie... nic się nie ukryje w erze internetu :p Co do reszty - bardzo dobrze napisane.
      I miło wiedzieć, że ktoś tu będzie mimo wszystko wpadał!

      Usuń
  3. Przykro mi z powodu tego, jak napisała Nathing, że hobby traci kolejną osobę, ale no również jak napisała nie ma co w tym siedzieć na siłę. Nie wiem jak inni, ale ja, nawet gdy nie mam kompletnie ochoty na modele to uśmiecham się kiedy tylko spojrzę na te kilkadziesiąt poczciwych mordek patrzących z półki :') Cieszę się za to, że masz zamiar się tutaj odzywać. No a kto wie, może kiedyś Cię najdzie na co nieco przy plastikach :D
    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  4. miałam podobne odczucia po przeczytaniu jak Apanama i Nathing. Zasmuciłam się, ale brzmi to bardzo dojrzale, rozsądnie i cieszę się, że dobrze Ci z taką decyzją. Wszyscy wiemy, że niestety każdy kto ma jakieś hobby musi przez jakiś kryzys musi przejść, ja w każdym razie miałam tak z każdą swoją pasją, jesli to Cię pocieszy właśnie tak skończyłam z pływaniem, zaczęło wkurzać i ciągnąć do tylu, jak Ty to trafnie ujęłaś, po kilku latach codziennych treningów i wyjazdów na zawody. Mimo to, bardzo się Cieszę, że zostajesz na blogu i chyba nie muszę zapewniać, że nie przestanę regularnie zaglądać:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, dziękuję, bardzo miło mi to czytać <3

      Usuń

Prześlij komentarz