Misz-masz.

 Są takie projekty, które się zaczyna i kończy. Są takie, które się zaczyna i których się nie kończy, albo w ogóle nie zaczyna i odchodzą w niepamięć.


 

Najbardziej upierdliwe są te, które się zaczyna, porzuca, a one i tak nie dają spokoju, dopóki się ich nie ukończy - ja nazywam je "projektami bumerangami" i dzisiaj przedstawiam dwa takie pomysły.

Pierwszym z nich jest "projekt stajnia", zaczęty jakiś rok temu. Miałam przeróżne koncepcje, regularnie spychane na bok i kartonowe bazy, które lądowały na makulaturze w chwilach zwątpienia. Niedawno jednak zawzięłam się i skończyłam mini stajnię w skali schleichowej, choć nazywanie jej "stajnią" to gruba przesada.

Bazą budynku zostało pudełko z Ikei.


 

 W środku mieszczą się dwa boksy i... w zasadzie tyle. 


Na ścianie zamontowałam jedynie trzy wieszaki na siodła (z papierowych słomek) i kilka haczyków, po drugiej stronie znajduje się stojący luźno regał - na razie pusty. Na fotkach niżej widać, że wnętrze zostało pomalowane z pewną dozą niechlujności, przyjmijmy że to miało być "realistyczne".



Boksy są oddzielone przegrodą z krat (wykałaczki pomalowane srebrnym mazakiem), a drzwi można swobodnie przesuwać i zamykać na haczyk.


 


 Mechanizm drzwi (czyli drut działający jak szyna) nie wygląda jakoś wybitnie z góry, ale przy robieniu fotek przez "wrota" nie rzuca się w oczy. 


W boksach zamieściłam żłoby (z blistra leku), poideł na razie brak - są za to powieszone wiaderka (nakrętki od mydła w płynie) z imitacją wody (folia+klej). 

 

 

Wycztałam, że stosuje się coś takiego jak ściółka torfowa i choć na żywo nigdy nie widziałam takiej w żadnej stajni, podwędziłam trochę torfu z zapasów Puszka. Siano to zwykła ususzona trawa.

 
 


Co mi się podoba, to na pewno dobre oświetlenie (trzy "wciskane" lampki led na baterie) oraz podłoga imitująca szorstki beton (wystarczyło dodać sody oczyszczonej do farby, a po wyschnięciu zabezpieczyć rozwodnionym klejem). 



Projekt skończony. Tyle że nie wiem co z nim dalej zrobić 😅niby miło popatrzeć, ale miejsce zajmuje. Zobaczymy.

***

Druga sprawa, to przemalowanie jakiegoś modelu na maść siwą jabłkowitą, we wczesnej fazie siwienia. Kilka lat temu pewna osóbka z forum modelarskiego stwierdziła, że mój przemalowaniec (drugi w życiu) wyglądał jak "dzieło kilkulatka który pociapał model farbą"😉Ludzie bywają przemili.



Nie twierdzę, że nie miała racji i nie twierdzę też, że teraz jest inaczej. Dorwany jakiś czas temu bodziak ogiera arabskiego Hessa z brzydkiego kaczątka stał się brzydkim łabędziem, ale i tak go lubię 😆

 
Preping nawet nie leży i nie kwiczy, tylko po prostu nie istnieje.
Jabłka malowałam akrylami, a resztę połączeniem farb, pasteli i kredek. Bo czemu, kurczę, nie?








***

Dla zasady i porządku wrzucam jeszcze dwa pluszaki, które nie wyszły. Gniady maluch wygląda, jakby miał wodogłowie...

 

...a kary ma pysk jak mrówkojad. No cóż, nie zawsze testowe szablony są udane.

 

***

Moje zainteresowanie modelami jest jak choroba przewlekła - ma okresy remisji i zaostrzeń. Po ostatniej długiej przerwie przywędrowały dwa tradki, Milton i Irish Draught.



Siwek to Milton (nr 1232), produkowany w latach 2004-2008, wyrzeźbiony przez Kathleen Moody. Nie wydaje mi się, by był to szczególnie lubiany mold. Mocno zgięta, szeroka głowa z wielkimi uszami i specyficzną grzywką z pewnością nie spodoba się każdemu. Dochodzi do tego fakt, że model jest dosyć niedokładnie wyszlifowany. Do mnie osobiście "przemówił" siwą maścią o delikatnym połysku oraz pozą, która kojarzy mi się z kręcącymi się końmi szkółkowymi przy dopinaniu popręgu przez instruktora, albo z koniem złapanym za pysk przed przejechaniem parkuru. Czyli niczym szczególnie miłym, ale z życia wziętym.






 

Kasztanowaty gigant to Irish Draught (nr 9171) z lat 2015-2017, dłuta Karen Gerhardt. Choć większość znajomych kolekcjonerów z dawnych lat wzdychała do siwego "Diamencika" (klik), mi najbardziej podobał się kasztanek i w końcu nadarzyła się okazja aby go przygarnąć. Nie był w najlepszym stanie, ale stwierdziłam że dam radę doprowadzić go do ładu. Najbardziej rzucała się w oczy głęboka rysa na pysku i to nią zajęłam się w pierwszej kolejności. Reszta poczeka.


 

Co do samego moldu, jest moim zdaniem po prostu ładny - duży, miśkowaty, z udanym ukazaniem kłusa (bez prób pokazania fazy zawieszenia przez stawianie modelu na czubkach kopyt...), tack-friendly.






 


***

Tyle na dzisiaj.

Miłego dnia!


 

 


Komentarze